siedzę do późna, nie słyszę tykania białego budzika na mojej jedenastej, bynajmniej do czasu uświadomienia sobie tego faktu. późne noce działają na mnie płodząco, podobnie tęsknota i smutek, ten najsmutniejszy. są rzeczy którymi nie chcę się dzielić z internetowym światem, dziś jednak jestem,
sociable pod przykrywką pisania o niczym. lubię ten brak zobowiązań, tylko chęć notki,
nowy post w prawym górnym i już za moment będziecie mogli przeczytać sympatyczny tekst bez treści. właściwie nie położyłam się z Tobą spać po raz pierwszy [ w tym tekście "TY" to mój mąż rzecz jasna, a "WY" to wy] i teraz, gdy to do mnie dotarło, jestem trochę oszołomiona; oddech masz miarowy, ale nieco zbyt głośny.
tak więc nie śpię bo pracuję, przenoszę z foxy na foxy, serwer proxy i inne badziewia. czubek pastelowej góry lodowej, a już mam dość. choć z drugiej strony czym bym się miała dziś zająć..?
[przestaję krzyżować ręce i odsłaniam trochę siebie]
czuję się ostatnio raczej gruba, "raczej" bo mam jeszcze etapy w sam raz;
w tej chwili mi nijako, nie mam na nic ochoty, żadnych szczególnych pragnień; patrząc ogółem zaczynam bać się marzeń, w tym roku one nie, no jakoś się nie spełniają.
w przypływie energii chcę iść do collegu, zrobić foto/stylizo/deko kurs, żeby mieć coś nowego pod curriculum wpisać, ale tego też się boję, no że po tym też nic i nikt.
po uświadomieniu sobie własnych zarobków 'na czysto' wystąpił u mnie klasyczny syndrom zaprzeczenia i tak subtelnie przenosimy się do zapytania czy ktoś coś może. boli gdy papier ma znaczenie, a właściwie jego brak. naoglądałam się bajek disneya i jakaś część mnie wierzy, że ktoś da mi to z tytułu.