poranna radość odeszła. wracam do mojej codziennej normy rozpaczy wewnętrznej. (przynajmniej zdążyłam ułożyć w głowie dwie nowe stylizacje)
jest pusto i obco. miejsce zimne.
pesymizm rozrasta się we mnie, jak kwiaty; tymczasem brak sił na prace w 'ogródku'. zbyt kruche ręce i za sucha skóra, nadwrażliwość i pękające naczynka- głównie cholerne talerze o głuchą ścianę.
zupełnie jakby Nic nie planowało zamienić się w Coś Dobrego.
trochę pękam w sobie, jak gleba na obrazach Beksińskiego.
paraliż ducha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
ślad atramentu